Dietetyk polskim zawodem przyszłości?

Avatar photo
dietetyk zawodem przyszłości

Do napisania dzisiejszego artykułu zainspirowała mnie wypowiedź jednego z polskich psychologów, który jako jeden z zawodów przyszłości, które będą najbardziej dochodowe i potrzebne, wymienił między innymi zawód dietetyka. Jednocześnie ta informacja zbiega się z wynikami jakie opublikowała organizacja amerykańska Trust of America’s Health. Z raportu jasno wynika, że już 3 rok z rzędu otyłość w 50 stanach przekracza 20 procent, a w 20 z tych regionów liczba ta sięga 30 procent. Wniosek jest jasny: Amerykanie tyją z każdym rokiem i ta tendencja przechodzi niestety również na Polaków i państwa europejskie. Wszystko, co pojawia się w Stanach, przychodzi do nas z opóźnieniem. Tak też i tendencja tycia społeczeństwa przenika do Polski i nie da się temu zaprzeczyć. Idąc tym tropem, pobawiłem się w Sherlocka i postanowiłem wydobyć parę interesujących faktów na poparcie tej tezy i odnieść się do nich w swój subiektywny sposób. Do dzieła.

Polak nie wie co je

Tylko co piąta osoba sprawdza datę przydatności do spożycia, a tylko co 3 sprawdza składniki odżywcze produktów.

To prawda, jesteśmy jako naród Polacy ignorantami jeżeli chodzi o jedzenie i mało kto zdaję sobie sprawę co tak naprawdę je. Widać to na każdym kroku. Wystarczy wejść do marketu i spojrzeć, co nasi rodacy wykładają na taśmę przy kasie. Szpiegowsko opiszę, co ostatnio zaobserwowałem sam w sklepie. Moim targetem była pani około 40 lat (sadzę zatem, że ma dzieci i to co kupiła – będą jadły również one). W skład kosza zakupowego weszły między innymi białe kajzerki (nie wiem ile, bo sprawność liczenia pań przy kasie jest porównywalna do prędkości światła i moje zdolności matematyczne nie pozwoliły mi przeliczyć :) ), pasztet drobiowy, dwa jogurty naturalne i parówki. Nie uświadczyłem tam owoców ani warzyw – natomiast mnóstwo przetworzonego jedzenia. Jeżeli ktoś nie wie jak powstaje parówka i pasztet, to proponuję poszperać w internecie i zobaczyć. A jeżeli ktoś wie jak to powstaje i je to świadomie – to według mnie ma niezbyt wielki szacunek do siebie samego i swojego ciała. Pomyślcie chwilę, czy założylibyście brudny ciuch, który był noszony przez nie wiadomo kogo lub założylibyście takie buty? Myślę, że niewiele osób by się na to zdecydowało, a co jeżeli chodzi o zjedzenie czegoś, co jest zrobione z resztek zwierzęcia, czyli zmielonych kości i wnętrzności? Jeżeli odpowiedź brzmi: „nie”, to taka rada, aby przestać jeść mielonki, pasztety i parówki ;)

Branża spożywcza to biznes jak każdy inny i zadaniem producenta nie jest to aby jedzenie było zdrowe, tylko to, aby zysk z produkcji i sprzedaży był jak największy – więc to, co zostało po oddzieleniu od powiedzmy kurczaka, piersi i udka itp., ląduje do jednego gara i jest z tego robione coś, co później ma dobrze smakować (za pomocą polepszaczy smaku) i ma przypominać jedzenie. Z punktu widzenia producenta świetna strategia na wykorzystanie odpadów i zarobienie na nich dodatkowych pieniędzy, a z punktu widzenia konsumenta…. no cóż.

Im więcej tym lepiej?

To przekonanie jest bolączką profesjonalnych restauratorów i skarżą się na nią notorycznie. Uważamy, że im coś jest tańsze i jest tego więcej – to tym lepiej. Skutkiem takiego, a nie innego myślenia jest to, że na polski rynek trafiają produkty, które nie sprzedałyby się gdzie indziej, ponieważ byłyby odrzucone przez konsumentów. Nie jest tajemnicą, że sieci handlowe w Polsce sprzedają gorsze produkty tylko dlatego, że konsument je akceptuje. A ta sama sieć sprzedaje na przykład w Anglii lepsze produkty, a to przez to, że konsument ma większe wymagania. Wystarczy wyjechać za granicę, aby samemu tego doświadczyć. Aby temu zaradzić, trzeba zrozumieć, że jeżeli coś jest tanie i jest tego dużo – to niekoniecznie idzie to w parze z jakością. Instynktownie kierujemy się chęcią zaoszczędzenia i to zrozumiałe – ale producent i sieci handlowe mają na celu to samo i prowadzi to do błędnego koła: my chcemy kupić jak najtaniej i jak najwięcej – a producent aby sprostać wymaganiom klientów, musi obniżyć jakość produktów, aby był w stanie dalej na nich zarabiać i nie wypaść z rynku, będąc wygryzionym przez konkurencję.

Polskie nastolatki i dzieci są w czołówce jeżeli chodzi o tycie

Cóż ciężko się z tym faktem nie zgodzić, wystarczy rozejrzeć się dookoła. Jeżeli ktoś tego nie widzi – to jest po prostu ignorantem albo nie chce widzieć problemu. Sam mam 13-letniego brata i widzę, co się dzieje wśród jego rówieśników. Zamiana tradycyjnej gry w piłkę na FIFĘ, wyjścia z kolegami na czat przez Skype – a zabawę na podwórku na wspólne eksplorowanie pola walki w Worlds of tanks, niechlubnie zaprowadzi polską młodzież do dużej nadwagi. Dodatkowo sytuację utrudnia fakt, że dzieci wpadają w sidła niewyedukowanych rodziców, i w sidła systemu… szkolnictwa.

Chyba każdy w miarę zdrowo myślący człowiek, jeżeli jest w stanie chłodno spojrzeć na ówczesny system szkolnictwa i tego co się tam uczy, dojdzie do wniosku, że szkoła w dzisiejszych czasach jest kompletnie nieżyciowa i uczy rzeczy zbędnych i kompletnie niepotrzebnych. Tak się składa, że niezbyt przyda mi się wiedza o tym jaka jest stolica Burkina Faso, a dużo bardziej przydałaby mi się wiedza jak powinienem się odżywiać, aby być zdrowym i nie chorować. Przejrzałem ostatnio podręcznik swojego brata od biologii i co prawda jest tam dość spory rozdział o składnikach odżywczych – ale nie ma tam nic poza suchą wiedzą typu: „cukry dzielą się na proste, złożone i tak dalej”. Dla nastolatka jest to kolejna forma uczenia się, aby zaliczyć i zapomnieć. Po napisaniu kartkówki z tego tematu mój brat dalej nie wiedział, że najlepiej jeść 5 mniejszych posiłków w ciągu dnia, aby nie było spadków cukru i że słodycze w nadmiarze to najprostsza droga do wyhodowania sobie niczym w Tamagotchi zwierzaka, zwanego dużym brzuchem :) Taki oto system szkolnictwa i praktyki rodzicielskie pod tytułem nagradzanie Stasia za dobre zachowanie słodyczami lub wyjściem do McDonalda (paradoksalnie gdyby nasi rodzice robili to za karę to nie kojarzylibyśmy tego jako coś pozytywnego i wartego grzechu) – doprowadzi do zwiększonego zapotrzebowania na dietetyków.

Na koniec artykułu podam jeszcze jedną ciekawostkę: mianowicie w krajach dobrobytu, do których zalicza się Polska, istnieje bezpośrednia korelacja stanu portfela i świadomości odżywiania: im mniej ma ktoś pieniędzy, tym jest grubszy. I to jest bardzo ciekawe, że im bardziej ktoś jest świadom i dokształca się na własną rękę – to poprawia to jakość wielu aspektów jego życia. Te aspekty, które wymieniłem, pozwalają stwierdzić, że z całą pewnością osoba, która zna się na żywieniu, będzie miała w przyszłości pełne ręce roboty – a ludzie, którzy nie chcą edukować się na własną rękę, będą musieli mieć pełne portfele.

Każdemu, kto przeczyta ten tekst, pozostawiam do przemyślenia na koniec sens powiedzenia „jesteś tym co jesz”. Jest w nim sporo prawdy, zatem nie warto być łatwym, sztucznym ani szybkim.